Mój dość długi brak aktywności spowodował wyjazd do pracy i
na wakacje. Tego pierwszego oczywiście nie będę opisywać, ale przybliżę Wam
moją tegoroczną podróż wakacyjną :D
Na początku miały to być wymarzone wakacje w Portugalii. Nie
wyszło ze względu na ceny noclegów. Potem samolotowy eurotrip. Tutaj też cenowo
nie zapowiadało się super. W takim razie idziemy na łatwiznę, jedziemy
samochodem do Chorwacji. Ekipę na wyjazd mamy, samochód chyba da radę, jako cel
obraliśmy miejscowość Brela na riwierze Makarskiej. Tam wynajęliśmy apartament
4-osobowy na 6 dni za 65 euro za noc. Mamy dwa tygodnie urlopu, na miejscu
zastanowimy się, czy zostajemy, czy jedziemy dalej. Wyjazd był o tyle
utrudniony, że pomiędzy powrotem z Norwegii a wyjazdem do Chorwacji mieliśmy 2
niepełne dni – piątek i sobotę, a do załatwienia dużo albo i jeszcze więcej.
Nie z takimi sytuacjami dawaliśmy sobie radę :D W drodze do Chorwacji mieliśmy
w planie odwiedzić najpiękniejsze miasto jakie widzieliśmy do tej pory –
Budapeszt.
No i jest upragniona niedziela, godzina 7:00, wyjeżdżamy w
stronę Katowic. Dalsza trasa wiedzie przez Ostrave, Brno, Bratysławę. Jak
zwykle zarówno w Czechach, jak i na Słowacji trzeba uważać na policję z
lornetko-radarem, bo bardzo trzymają się przepisów odnośnie prędkości i
posiadania winiet. Około godziny 14:00 dotarliśmy do Kis Gellert Guesthouse,
gdzie mieliśmy wynajęte pokoje. Miejsce nie było aż tak złe, pokoje dość małe,
stare, właścicielka niezbyt rozmowna, skrzypiące łóżka… ale ważne, że blisko
centrum. Do mostu Elżbiety około 0,5 godzinki spaceru. Po rozpakowaniu rzeczy,
wsadzeniu niezbędnego pożywienia do lodówek udaliśmy się na obiad i zwiedzanie
miasta. Przeszliśmy najpierw jedną, potem drugą stroną wybrzeża Dunaju
oglądając najbardziej znane budowle w mieście (Most Łańcuchowy, Most Elżbiety,
Parlament, Bazylika św. Stefana, kościół św. Macieja, Baszta Rybacka). Na
koniec dnia, zmęczeni i wykończeni przez palące słońce, nie wiedząc jak
znaleźliśmy się na wzgórzu zamkowym. Nie wiedzieliśmy, jak stamtąd wyjść, gdy
ku naszym oczom ukazała się winda. Wszystko byłoby świetnie, gdyby podczas
jazdy nie okazało się, że jest płatna, koszt za osobę to 200 forintów (ok. 3,5
zł), jest nas 4, a w portfelu tylko 400 HUF. Wylądowaliśmy na dole, ale Pan
Strażnik nie chciał nas wypuścić z powodu braku pieniędzy. Naszymi
tłumaczeniami tak go rozbawiliśmy, że w myśl zasady „Polak, Węgier dwa
bratanki” pozwolił nam wyjść :) I właśnie w taki sposób skończył się pierwszy
dzień wakacji.
Drugi dzień to szybkie śniadanko i krótka wycieczka na górę
Gellerta. Nie ukrywam, że jak się na nią wejdzie o własnych siłach to jest
większa satysfakcja, ale gdy nie ma się czasu to trzeba kombinować. Widok nadal
robił wrażenie, ale w dzień nie jest tu tak pięknie jak w nocy. No i nie można
napić się wina :(
Chwilę później wyruszyliśmy w dalszą podróż. Jechaliśmy autostradą M7 prosto do Chorwacji. Staliśmy chwilę w korku przy zjazdach do miejscowości położonych nad jeziorem Balaton (jedynego większego węgierskiego miejsca wypoczynkowego). Dalej nie jechało się źle, aż do chorwackiej granicy, gdzie straż sprawdzała dowody i paszporty. Droga nam się niesamowicie dłużyła, tym bardziej, że autostrada wiedzie praktycznie przez same góry, więc wodę widzieliśmy tylko przez krótką chwilę w okolicy Zadaru. I tak jechaliśmy i jechaliśmy, by około godziny 19:00 dotrzeć do celu. Pan od apartamentu czekał na nas prawdopodobnie cały dzień, bo był już ostro wstawiony :D Okazało się, że jego perfekcyjny angielski, którym posługiwał się przez maila był zasługą translatora, za to na miejscu koniecznie chciał mówić po niemiecku. Jeśli chodzi o wynajęty apartament, nie zawiodłam się. Świeżo po remoncie, kuchnia, duży salon, dwie sypialnie, dwie łazienki i trzy balkony… a na jednym z nich zacier do robienia winka. Tego wieczoru mieliśmy trudne polowanie na kolację, byliśmy głodni, bez pieniędzy (jedyne co mieliśmy to złotówki), a w żadnej knajpie nie można było płacić kartą. Szliśmy w promenadą w stronę centrum aż znaleźliśmy zbawienny bankomat.
Chwilę później wyruszyliśmy w dalszą podróż. Jechaliśmy autostradą M7 prosto do Chorwacji. Staliśmy chwilę w korku przy zjazdach do miejscowości położonych nad jeziorem Balaton (jedynego większego węgierskiego miejsca wypoczynkowego). Dalej nie jechało się źle, aż do chorwackiej granicy, gdzie straż sprawdzała dowody i paszporty. Droga nam się niesamowicie dłużyła, tym bardziej, że autostrada wiedzie praktycznie przez same góry, więc wodę widzieliśmy tylko przez krótką chwilę w okolicy Zadaru. I tak jechaliśmy i jechaliśmy, by około godziny 19:00 dotrzeć do celu. Pan od apartamentu czekał na nas prawdopodobnie cały dzień, bo był już ostro wstawiony :D Okazało się, że jego perfekcyjny angielski, którym posługiwał się przez maila był zasługą translatora, za to na miejscu koniecznie chciał mówić po niemiecku. Jeśli chodzi o wynajęty apartament, nie zawiodłam się. Świeżo po remoncie, kuchnia, duży salon, dwie sypialnie, dwie łazienki i trzy balkony… a na jednym z nich zacier do robienia winka. Tego wieczoru mieliśmy trudne polowanie na kolację, byliśmy głodni, bez pieniędzy (jedyne co mieliśmy to złotówki), a w żadnej knajpie nie można było płacić kartą. Szliśmy w promenadą w stronę centrum aż znaleźliśmy zbawienny bankomat.
Kolejne kilka dni spędziliśmy na plażowaniu na pięknych plażach w Breli, piwkowaniu i
relaksie. Aby to wszystko robić należało przejść 300 schodów z naszego
apartamentu do najbliższej plaży.
Ciąg dalszy, czyli Split, wyspa Brac i jeziora Plitvickie w
kolejnych częściach :)
Miło się czyta o tych Waszych wyprawach:)
OdpowiedzUsuńdziękujemy za czas poświęcony na czytanie :) i oczywiście zachęcamy do śledzenia bloga :)
OdpowiedzUsuń