Poniedziałek według planów był zarezerwowany na odwiedziny
św. Mikołaja, więc dzień wcześniej kupiliśmy przez Internet bilety na pociąg.
Wstaliśmy rano i udaliśmy się na stację. Podczas jazdy okazało się, że nie
mając fińskiej legitymacji studenckiej nie powinniśmy jechać na bilecie
studenckim, jednak konduktor powiedział, że „da nam mały rabat i uda, że tego
nie zauważył”. Dla kogoś, kto nie mieszka w Skandynawii na co dzień różnica
pomiędzy 2,5 euro a 5 w jedną stronę jest zauważalna, więc nie ukrywaliśmy, że
cieszyliśmy się z jego reakcji. Aby dojechać do wioski Mikołaja należało z
dworca kolejowego jechać autobusem linii 8. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy
się jakby na końcu świata, gdzie stał całkiem spory szary budynek, zupełnie
niekojarzący się ze świętami. Po wyjściu z autobusu grupka Japończyków zaczęła
robić sobie zdjęcia przy latarniach. Do tej pory nie wiem, co w nich było
takiego wspaniałego, ale zostały one przez nich obfotografowane z każdej strony
:) Swoją drogą zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma jakiegoś bezpośredniego
połączenia lotniczego Tokyo-Rovaniemi, tyle było tam Azjatów.
Po niezbyt pozytywnym pierwszym wrażeniu postanowiliśmy
wejść do budynku. Przywitała nas wielka hala z milionem sklepików, w których
znajdował się miliard niepotrzebnych nikomu zabawek, pamiątek i koszulek w
kosmicznych cenach. Przez sam środek przebiegała biała linia oznaczająca koło
podbiegunowe, a nad nią wisiał globus. Szliśmy wzdłuż sklepów i po chwili na
horyzoncie pojawił się napis „Marttiini”, do którego mój ukochany pobiegł jak
szalony. To był sklep z fińskimi nożami, w którym na wszystkich ściankach
znajdowały się różne rodzaje noży (swoją drogą nie wiedziałam, że istnieje tyle
rodzajów noży: tradycyjne, do polowań, do ryb itd. Itd.). Ceny w tym sklepie nie
należały do najniższych, ale od kilku dni tyle się nasłuchałam na temat
„finek”, że wiedziałam, iż nie wyjdzie stamtąd z pustymi rękoma. Tak więc
zrobił ze dwadzieścia kółek wokół wystaw, przy okazji zasypując mnie pytaniami
„a co sądzisz o tym?”, „może ten jest ładniejszy?”, „myślisz, że ten mi będzie
pasował?”. A mówią, że to kobiety są niezdecydowane… Czekałam cierpliwie,
zostawiłam go samego z tym wyborem, żeby nie było później pretensji. W końcu
udało się wybrać nóż składany, na którym wygrawerował sobie napis „Rovaniemi
2014”.
|
Linia koła podbiegunowego |
|
Sklepy z pamiątkami |
|
Fragment ściany w sklepie Marttini |
Skoro najważniejsza rzecz już była załatwiona możemy pójść
pogadać z Mikołajem. Wyszliśmy z brzydkiego szarego budynku na dziedziniec i tu
już nasze wrażenie się zmieniło. Choinki, bałwany, piosenki świąteczne lecące z
głośników i biegające dzieci nastroiły nas świątecznie. Na wprost stał dom z
ostrym dachem i napisem „Santa Claus”. Na drzwiach była tabliczka „Santa is
here” – dobry znak, bo właśnie jego szukamy :) Weszliśmy do środka, gdzie
trzeba było pójść do recepcji i przejść przez kolejne drzwi, za którymi już nie
można było używać aparatu. Za wstęp do tego domku nie ma opłat. Wchodząc tam
można przenieść się w zupełnie inny świat. Ma się wrażenie, że idzie się wąską
drogą ciągle w dół, w tle słychać cichą muzykę, jak z jakiegoś filmu o elfach i
po chwili wyłaniają się schody i wielki zegar. Na nim jest wytłumaczone, jakim
cudem Mikołaj w ciągu jednej nocy jest w stanie odwiedzić wszystkie domy i
zostawić prezenty. Idąc w górę wszędzie rozwieszone są zdjęcia różnych osobistości
ze świętym. Droga jest poprowadzona tak, aby zmieściło się jak najwięcej osób w
kolejce do pokoju Mikołaja, który jest dość oblegany w grudniu. Wtedy na
spotkanie czeka się nawet kilka godzin. My na szczęście trafiliśmy na dwie
rodziny przed nami. Jeśli ktoś się tam wybiera warto powiedzieć znajomym i
rodzinie, ponieważ na stronie http://santaclauslive.com/ jest na żywo
pokazywane nasze spotkanie. Samo spotkanie w Mikołajem rozpoczyna się od
zdjęcia wykonanego przez elfa, a następnie można z nim chwilę porozmawiać. Nas
pytał skąd jesteśmy, co nas tu sprowadza i jak nam się podoba w Finlandii,
powiedział parę słów po polsku (Dzień dobry, co słychać, do widzenia),
natomiast resztę rozmowy prowadził po angielsku. Mówił, że będzie we Wrocławiu
w grudniu, czego mój facet na początku nie skumał (zastanawiał się, po co on
jedzie do Wrocławia :D). Brodę ma oczywiście prawdziwą, wygląda to imponująco.
Po wyjściu zagaduje nas kolejny elf, który pokazał nasze zdjęcia. Mieliśmy
wybór: jedno zdjęcie wywołane za 25 euro lub pendrive z dwoma zdjęciami, filmem
i jakimiś bajerami za 49 euro. Wybraliśmy „tańszą” opcję.
|
Dziedziniec wioski |
|
Dom Mikołaja |
|
Drzwi do Mikołaja |
|
Kolejny sklep z pamiątkami |
|
Oficjalne zdjęcie z Mikołajem |
Po wyjściu z mikołajowego biura udaliśmy się w stronę
wybiegu reniferów. Jak tylko zobaczyłam ich słodkie mordki od razu się
zakochałam i chciałam tam zostać na zawsze :) Karol nie miał innego wyjścia,
musiał przeżyć to, że jeśli nie przejadę się na tym zaprzęgu to stamtąd nie
pójdę. Grzecznie zapłacił Pani zajmującej się reniferami i weszliśmy do
zagrody. Dostaliśmy zaprzęg z najbardziej psychopatycznie wyglądającym
reniferem, który wyglądał jakby dopiero uciekł z zakładu zamkniętego :D Przy okazji
dowiedzieliśmy się, że te piękne stworzenia raz na rok gubią swoje rogi i
akurat teraz przypadał ten czas. Dość śmiesznie to wyglądało, ponieważ
większość, która jeszcze te rogi miała co chwilę się o coś ocierała. Gdy już
usiedliśmy w saniach przykryto nasze nogi skórą z renifera, doczepiono jeszcze
jedne sanie z drugim reniferem z tyłu i ruszyliśmy w drogę. Przebiegnięcie
trasy zajęło około 30 minut, nie było to jakieś powalające tempo, ale
przynajmniej tak mocno nie zmarzliśmy. Cała przyjemność kosztowała 28 euro od
osoby. Po leśnej wycieczce zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, wygłaskaliśmy chyba
wszystkie renifery i ruszyliśmy dalej.
|
Jeden z reniferów |
|
Nasz zaprzęg |
|
Widok podczas jazdy :) |
|
Renifer z innej zagrody |
Kolejnym przystankiem był Husky Park. Było tam pełno klatek,
w których mieszkały psiaki. Naszym celem była przejażdżka zaprzęgiem. Ceny
takie, jak podane na stronie Internetowej, czyli 15 euro za 500 m, 25 euro za 2
km. Musieliśmy chwilę poczekać i po około 20 minutach siedzieliśmy na saniach prowadzonych
przez 10 psów. Od razu było widać, że sprawia im to niesamowitą przyjemność,
ponieważ biegły jak szalone… Aż do momentu, w którym jeden z nich odczuł
potrzebę fizjologiczną i nagle się zatrzymał :D Cała reszta próbowała zahamować,
ale co niektóre nie wyrobiły i wbiegły w niego. Po chwili przerwy
kontynuowaliśmy przejażdżkę. Droga prowadziła przez ogromną, ośnieżoną polanę.
Pod koniec trasy, kiedy psy z zaprzęgu usłyszały szczekanie z Husky Parku
przyspieszyły tempo. Przez chwilę myśleliśmy, że wypadniemy z tych sań, ale
jakoś się udało dojechać do mety. Oczywiście standardowo zrobiliśmy sobie
zdjęcia z zaprzęgiem, a potem pobawiliśmy się z pieskami tam mieszkającymi.
|
Jeden z piesków |
|
Zabawa :) |
|
W oczekiwaniu na klientów |
|
Tu też oczekiwanie :) |
|
Widok podczas jazdy |
|
:) |
|
Miejsce, gdzie można się ogrzać |
Przyszła pora obiadowa i zastanawialiśmy się czy wracać już
do miasta, czy zostać i zjeść coś tutaj. Udało mi się przekonać Karola na
spróbowanie czegoś typowo fińskiego w restauracji Mikołaja. Zamówiliśmy dwa
burgery – jeden z mięsem z renifera, a drugi z łososiem. Oba były bardzo
smaczne :) Na deser spróbowaliśmy lodów z likierem z maliny moroszki.
|
Burger z reniferem |
|
Burger z łososiem |
Po obiedzie udaliśmy się na poszukiwanie pamiątek, a także
na pocztę świętego Mikołaja w celu wysłania kartek, a potem wróciliśmy
autobusem do Rovaniemi, skąd mieliśmy pociąg do Muurola. Wieczór spędziliśmy
leniwie.
|
Poczta Mikołaja |
|
Większość listów, które przyszły do Mikołaja |
|
Listy z Polski |
|
Miły odpoczynek |
|
Ściana z listami |
|
Skrzynki na listy |
Na następny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie Rovaniemi. Tym
razem postanowiliśmy pojechać autobusem, o którym istnieniu dowiedzieliśmy się
poprzedniego dnia. Kosztował 6 euro, ale wyjeżdżał wcześniej z naszej wioski.
Pierwszym celem było muzeum nauki Arktikum. Można w nim poznać faunę i florę
północnej Finlandii, a także kulturę, język i zwyczaje Samów. Jest tam też
specjalny pokój, w którym można obejrzeć pokaz zorzy polarnej. O ile fajnie
było dowiedzieć się jak wyglądało i wygląda życie Lapończyków, tak pokaz to
totalna strata czasu i tandeta. Po prostu kładziesz się na kanapie i oglądasz
pokaz na suficie – w dodatku według tego filmu zorza to lis, który swoim ogonem
zostawia ślady światła.
|
Rovaniemi |
|
Rovaniemi |
|
Pomnik |
|
Muzeum Arktikum z zewnątrz |
|
Pokaz zorzy |
|
Sanie Samów |
|
Stroje Samów |
|
Pozostałości powojenne |
|
Kolejny strój Samów |
|
Miś polarny :) |
Po wizycie w muzeum pospacerowaliśmy po mieście, w którym
tak naprawdę nie ma co oglądać. Samo Rovaniemi w czasie II wojny światowej
zostało całkowicie zniszczone przez Niemców, dlatego aktualna architektura
miasta jest bardzo nowoczesna. W centrum znajduje się deptak (nazwany na cześć
zespołu Lordi) oraz dużo sklepów i knajp. Można też podjechać autobusem do
parku zimowego, w którym znajdują się tory narciarskie, skocznia i inne tego
typu rzeczy. My zrezygnowaliśmy z ostatniej atrakcji i wróciliśmy pociągiem do
naszego miasteczka na obiad. Postawiliśmy na pizzę w jednej z przydrożnych pizzerii
oraz piwo Karhu III. Pizza była bardzo tłusta, na dość cienkim cieście, jako
dodatek dostaliśmy świeżo wyciśnięty czosnek – ciekawe doznanie smakowe. Piwo
oprócz tego, że było drogie to smakowało jak woda z odrobiną piwa – nie
polecamy.
Był to nasz ostatni wieczór w Laponii, więc mieliśmy
nadzieję, że pogoda się zlituje. Niestety znów nie była na tyle łaskawa, abyśmy
mogli ujrzeć zorzę. Dzięki temu mogliśmy wyspać się przed kolejnym lotem.
|
Most Jätkänkynttilä |
|
Deptak |
|
Lordi Square |
|
Lordi square |
Kolejnego dnia rano dopakowaliśmy rzeczy do końca i
ruszyliśmy na pociąg. Doszliśmy do wniosku, że tym razem pojedziemy na lotnisko
autobusem nr 8 (tym samym co jeździ do wioski Mikołaja) zamiast Taxi Airport,
bo jest dwa razy tańszy. Nie obyło się bez niespodzianek. Kupiliśmy dwa bilety
na lotnisko i ruszyliśmy w drogę. Dojechaliśmy do wioski Mikołaja, wszyscy
ludzie wyszli, a my czekaliśmy na naszą kolej. Problem w tym, że kierowca
zamiast jechać na lotnisko zaczął wracać w kierunku miasta. Na początku
myśleliśmy, że jedzie inną drogą, bo tak ma w rozkładzie, ale gdy zaczęliśmy
zbliżać się do centrum poprosiłam Karola, aby z nim to wyjaśnił. Okazało się,
że facet nie dosłyszał tego, gdzie chcemy jechać przez co próbował się z nami
kłócić, a na koniec powiedział, że mamy usiąść i pogadamy jak on dojedzie na
dworzec. Poczekaliśmy cierpliwie, a po skończonej jeździe oboje poszliśmy
wyjaśnić sytuację. Oczywiście on znowu twierdził, że nie powiedzieliśmy gdzie
chcemy dojechać. Gdy Karol powiedział, że chce zwrot pieniędzy kierowca coś
burknął po fińsku, zamknął drzwi w autobusie i zaczął gdzieś jechać bez słowa
wyjaśnienia przy okazji próbując się gdzieś dodzwonić. Ja już pisałam w swojej
głowie czarne scenariusze, gdzie to on nas wywozi i że już nigdy nie wrócimy do
domu :) Na szczęście okazało się, że po prostu chciał dogonić autobus, który 10
minut wcześniej pojechał tą samą trasą, ale nie miał w rozkładzie zatrzymywania
się na lotnisku. Na szczęście udało im się dogadać i drugi kierowca zawiózł nas
do naszego celu bez konieczności kupowania kolejnego biletu. Po tej przygodzie
odpoczęliśmy chwilę, oddaliśmy bagaże i grzecznie poczekaliśmy na samolot do
Helsinek.
|
Lotnisko Rovaniemi |
|
Lotnisko Rovaniemi |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz