poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Finlandia 28.02-7.03.2014 - część 2 - "Z wizytą u Mikołaja"


Poniedziałek według planów był zarezerwowany na odwiedziny św. Mikołaja, więc dzień wcześniej kupiliśmy przez Internet bilety na pociąg. Wstaliśmy rano i udaliśmy się na stację. Podczas jazdy okazało się, że nie mając fińskiej legitymacji studenckiej nie powinniśmy jechać na bilecie studenckim, jednak konduktor powiedział, że „da nam mały rabat i uda, że tego nie zauważył”. Dla kogoś, kto nie mieszka w Skandynawii na co dzień różnica pomiędzy 2,5 euro a 5 w jedną stronę jest zauważalna, więc nie ukrywaliśmy, że cieszyliśmy się z jego reakcji. Aby dojechać do wioski Mikołaja należało z dworca kolejowego jechać autobusem linii 8. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się jakby na końcu świata, gdzie stał całkiem spory szary budynek, zupełnie niekojarzący się ze świętami. Po wyjściu z autobusu grupka Japończyków zaczęła robić sobie zdjęcia przy latarniach. Do tej pory nie wiem, co w nich było takiego wspaniałego, ale zostały one przez nich obfotografowane z każdej strony :) Swoją drogą zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma jakiegoś bezpośredniego połączenia lotniczego Tokyo-Rovaniemi, tyle było tam Azjatów. 


Po niezbyt pozytywnym pierwszym wrażeniu postanowiliśmy wejść do budynku. Przywitała nas wielka hala z milionem sklepików, w których znajdował się miliard niepotrzebnych nikomu zabawek, pamiątek i koszulek w kosmicznych cenach. Przez sam środek przebiegała biała linia oznaczająca koło podbiegunowe, a nad nią wisiał globus. Szliśmy wzdłuż sklepów i po chwili na horyzoncie pojawił się napis „Marttiini”, do którego mój ukochany pobiegł jak szalony. To był sklep z fińskimi nożami, w którym na wszystkich ściankach znajdowały się różne rodzaje noży (swoją drogą nie wiedziałam, że istnieje tyle rodzajów noży: tradycyjne, do polowań, do ryb itd. Itd.). Ceny w tym sklepie nie należały do najniższych, ale od kilku dni tyle się nasłuchałam na temat „finek”, że wiedziałam, iż nie wyjdzie stamtąd z pustymi rękoma. Tak więc zrobił ze dwadzieścia kółek wokół wystaw, przy okazji zasypując mnie pytaniami „a co sądzisz o tym?”, „może ten jest ładniejszy?”, „myślisz, że ten mi będzie pasował?”. A mówią, że to kobiety są niezdecydowane… Czekałam cierpliwie, zostawiłam go samego z tym wyborem, żeby nie było później pretensji. W końcu udało się wybrać nóż składany, na którym wygrawerował sobie napis „Rovaniemi 2014”.

Linia koła podbiegunowego
Sklepy z pamiątkami
Fragment ściany w sklepie Marttini





















Skoro najważniejsza rzecz już była załatwiona możemy pójść pogadać z Mikołajem. Wyszliśmy z brzydkiego szarego budynku na dziedziniec i tu już nasze wrażenie się zmieniło. Choinki, bałwany, piosenki świąteczne lecące z głośników i biegające dzieci nastroiły nas świątecznie. Na wprost stał dom z ostrym dachem i napisem „Santa Claus”. Na drzwiach była tabliczka „Santa is here” – dobry znak, bo właśnie jego szukamy :) Weszliśmy do środka, gdzie trzeba było pójść do recepcji i przejść przez kolejne drzwi, za którymi już nie można było używać aparatu. Za wstęp do tego domku nie ma opłat. Wchodząc tam można przenieść się w zupełnie inny świat. Ma się wrażenie, że idzie się wąską drogą ciągle w dół, w tle słychać cichą muzykę, jak z jakiegoś filmu o elfach i po chwili wyłaniają się schody i wielki zegar. Na nim jest wytłumaczone, jakim cudem Mikołaj w ciągu jednej nocy jest w stanie odwiedzić wszystkie domy i zostawić prezenty. Idąc w górę wszędzie rozwieszone są zdjęcia różnych osobistości ze świętym. Droga jest poprowadzona tak, aby zmieściło się jak najwięcej osób w kolejce do pokoju Mikołaja, który jest dość oblegany w grudniu. Wtedy na spotkanie czeka się nawet kilka godzin. My na szczęście trafiliśmy na dwie rodziny przed nami. Jeśli ktoś się tam wybiera warto powiedzieć znajomym i rodzinie, ponieważ na stronie http://santaclauslive.com/ jest na żywo pokazywane nasze spotkanie. Samo spotkanie w Mikołajem rozpoczyna się od zdjęcia wykonanego przez elfa, a następnie można z nim chwilę porozmawiać. Nas pytał skąd jesteśmy, co nas tu sprowadza i jak nam się podoba w Finlandii, powiedział parę słów po polsku (Dzień dobry, co słychać, do widzenia), natomiast resztę rozmowy prowadził po angielsku. Mówił, że będzie we Wrocławiu w grudniu, czego mój facet na początku nie skumał (zastanawiał się, po co on jedzie do Wrocławia :D). Brodę ma oczywiście prawdziwą, wygląda to imponująco. Po wyjściu zagaduje nas kolejny elf, który pokazał nasze zdjęcia. Mieliśmy wybór: jedno zdjęcie wywołane za 25 euro lub pendrive z dwoma zdjęciami, filmem i jakimiś bajerami za 49 euro. Wybraliśmy „tańszą” opcję.

Dziedziniec wioski
Dom Mikołaja

Drzwi do Mikołaja

Kolejny sklep z pamiątkami

















Oficjalne zdjęcie z Mikołajem














Po wyjściu z mikołajowego biura udaliśmy się w stronę wybiegu reniferów. Jak tylko zobaczyłam ich słodkie mordki od razu się zakochałam i chciałam tam zostać na zawsze :) Karol nie miał innego wyjścia, musiał przeżyć to, że jeśli nie przejadę się na tym zaprzęgu to stamtąd nie pójdę. Grzecznie zapłacił Pani zajmującej się reniferami i weszliśmy do zagrody. Dostaliśmy zaprzęg z najbardziej psychopatycznie wyglądającym reniferem, który wyglądał jakby dopiero uciekł z zakładu zamkniętego :D Przy okazji dowiedzieliśmy się, że te piękne stworzenia raz na rok gubią swoje rogi i akurat teraz przypadał ten czas. Dość śmiesznie to wyglądało, ponieważ większość, która jeszcze te rogi miała co chwilę się o coś ocierała. Gdy już usiedliśmy w saniach przykryto nasze nogi skórą z renifera, doczepiono jeszcze jedne sanie z drugim reniferem z tyłu i ruszyliśmy w drogę. Przebiegnięcie trasy zajęło około 30 minut, nie było to jakieś powalające tempo, ale przynajmniej tak mocno nie zmarzliśmy. Cała przyjemność kosztowała 28 euro od osoby. Po leśnej wycieczce zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, wygłaskaliśmy chyba wszystkie renifery i ruszyliśmy dalej. 

Jeden z reniferów
Nasz zaprzęg

Widok podczas jazdy :)

Renifer z innej zagrody















Kolejnym przystankiem był Husky Park. Było tam pełno klatek, w których mieszkały psiaki. Naszym celem była przejażdżka zaprzęgiem. Ceny takie, jak podane na stronie Internetowej, czyli 15 euro za 500 m, 25 euro za 2 km. Musieliśmy chwilę poczekać i po około 20 minutach siedzieliśmy na saniach prowadzonych przez 10 psów. Od razu było widać, że sprawia im to niesamowitą przyjemność, ponieważ biegły jak szalone… Aż do momentu, w którym jeden z nich odczuł potrzebę fizjologiczną i nagle się zatrzymał :D Cała reszta próbowała zahamować, ale co niektóre nie wyrobiły i wbiegły w niego. Po chwili przerwy kontynuowaliśmy przejażdżkę. Droga prowadziła przez ogromną, ośnieżoną polanę. Pod koniec trasy, kiedy psy z zaprzęgu usłyszały szczekanie z Husky Parku przyspieszyły tempo. Przez chwilę myśleliśmy, że wypadniemy z tych sań, ale jakoś się udało dojechać do mety. Oczywiście standardowo zrobiliśmy sobie zdjęcia z zaprzęgiem, a potem pobawiliśmy się z pieskami tam mieszkającymi.

Jeden z piesków
Zabawa :)

W oczekiwaniu na klientów

Tu też oczekiwanie :)

Widok podczas jazdy

:)

Miejsce, gdzie można się ogrzać




























Przyszła pora obiadowa i zastanawialiśmy się czy wracać już do miasta, czy zostać i zjeść coś tutaj. Udało mi się przekonać Karola na spróbowanie czegoś typowo fińskiego w restauracji Mikołaja. Zamówiliśmy dwa burgery – jeden z mięsem z renifera, a drugi z łososiem. Oba były bardzo smaczne :) Na deser spróbowaliśmy lodów z likierem z maliny moroszki.

Burger z reniferem
Burger z łososiem









Po obiedzie udaliśmy się na poszukiwanie pamiątek, a także na pocztę świętego Mikołaja w celu wysłania kartek, a potem wróciliśmy autobusem do Rovaniemi, skąd mieliśmy pociąg do Muurola. Wieczór spędziliśmy leniwie.
Poczta Mikołaja
Większość listów, które przyszły do Mikołaja

Listy z Polski

Miły odpoczynek















Ściana z listami
Skrzynki na listy












Na następny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie Rovaniemi. Tym razem postanowiliśmy pojechać autobusem, o którym istnieniu dowiedzieliśmy się poprzedniego dnia. Kosztował 6 euro, ale wyjeżdżał wcześniej z naszej wioski. Pierwszym celem było muzeum nauki Arktikum. Można w nim poznać faunę i florę północnej Finlandii, a także kulturę, język i zwyczaje Samów. Jest tam też specjalny pokój, w którym można obejrzeć pokaz zorzy polarnej. O ile fajnie było dowiedzieć się jak wyglądało i wygląda życie Lapończyków, tak pokaz to totalna strata czasu i tandeta. Po prostu kładziesz się na kanapie i oglądasz pokaz na suficie – w dodatku według tego filmu zorza to lis, który swoim ogonem zostawia ślady światła.

Rovaniemi
Rovaniemi

Pomnik

Muzeum Arktikum z zewnątrz

Pokaz zorzy

Sanie Samów
























Stroje Samów
Pozostałości powojenne










Kolejny strój Samów
Miś polarny :)















Po wizycie w muzeum pospacerowaliśmy po mieście, w którym tak naprawdę nie ma co oglądać. Samo Rovaniemi w czasie II wojny światowej zostało całkowicie zniszczone przez Niemców, dlatego aktualna architektura miasta jest bardzo nowoczesna. W centrum znajduje się deptak (nazwany na cześć zespołu Lordi) oraz dużo sklepów i knajp. Można też podjechać autobusem do parku zimowego, w którym znajdują się tory narciarskie, skocznia i inne tego typu rzeczy. My zrezygnowaliśmy z ostatniej atrakcji i wróciliśmy pociągiem do naszego miasteczka na obiad. Postawiliśmy na pizzę w jednej z przydrożnych pizzerii oraz piwo Karhu III. Pizza była bardzo tłusta, na dość cienkim cieście, jako dodatek dostaliśmy świeżo wyciśnięty czosnek – ciekawe doznanie smakowe. Piwo oprócz tego, że było drogie to smakowało jak woda z odrobiną piwa – nie polecamy.
Był to nasz ostatni wieczór w Laponii, więc mieliśmy nadzieję, że pogoda się zlituje. Niestety znów nie była na tyle łaskawa, abyśmy mogli ujrzeć zorzę. Dzięki temu mogliśmy wyspać się przed kolejnym lotem.

Most Jätkänkynttilä
Deptak

Lordi Square

Lordi square















Kolejnego dnia rano dopakowaliśmy rzeczy do końca i ruszyliśmy na pociąg. Doszliśmy do wniosku, że tym razem pojedziemy na lotnisko autobusem nr 8 (tym samym co jeździ do wioski Mikołaja) zamiast Taxi Airport, bo jest dwa razy tańszy. Nie obyło się bez niespodzianek. Kupiliśmy dwa bilety na lotnisko i ruszyliśmy w drogę. Dojechaliśmy do wioski Mikołaja, wszyscy ludzie wyszli, a my czekaliśmy na naszą kolej. Problem w tym, że kierowca zamiast jechać na lotnisko zaczął wracać w kierunku miasta. Na początku myśleliśmy, że jedzie inną drogą, bo tak ma w rozkładzie, ale gdy zaczęliśmy zbliżać się do centrum poprosiłam Karola, aby z nim to wyjaśnił. Okazało się, że facet nie dosłyszał tego, gdzie chcemy jechać przez co próbował się z nami kłócić, a na koniec powiedział, że mamy usiąść i pogadamy jak on dojedzie na dworzec. Poczekaliśmy cierpliwie, a po skończonej jeździe oboje poszliśmy wyjaśnić sytuację. Oczywiście on znowu twierdził, że nie powiedzieliśmy gdzie chcemy dojechać. Gdy Karol powiedział, że chce zwrot pieniędzy kierowca coś burknął po fińsku, zamknął drzwi w autobusie i zaczął gdzieś jechać bez słowa wyjaśnienia przy okazji próbując się gdzieś dodzwonić. Ja już pisałam w swojej głowie czarne scenariusze, gdzie to on nas wywozi i że już nigdy nie wrócimy do domu :) Na szczęście okazało się, że po prostu chciał dogonić autobus, który 10 minut wcześniej pojechał tą samą trasą, ale nie miał w rozkładzie zatrzymywania się na lotnisku. Na szczęście udało im się dogadać i drugi kierowca zawiózł nas do naszego celu bez konieczności kupowania kolejnego biletu. Po tej przygodzie odpoczęliśmy chwilę, oddaliśmy bagaże i grzecznie poczekaliśmy na samolot do Helsinek.

Lotnisko Rovaniemi
Lotnisko Rovaniemi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz