Dzień 5 – „Chesse’em all”
Kolejny dzień i kolejne obowiązki…
O godzinie 10:00 musieliśmy zwrócić samochód do wypożyczalni, ale przed tym
trzeba było go zatankować i ogarnąć. Zwrot samochodu odbył się bez problemów,
pani z wypożyczalni sprawdziła środek, paliwo, popatrzyła na pandę i
powiedziała „ok”. Tego dnia chcieliśmy pojechać autobusem do Porto Rotondo na
plażę, ale z racji zimowego rozkładu jazdy musieliśmy czekać aż do 12:48. Czas
pomiędzy oddaniem samochodu, a wyjazdem autobusu spędziliśmy kupując jedzonko
na plażę i jedząc drugie śniadanie na balkonie. Podczas jedzenia patrzymy na
ogródek obok a tam żółw :D i drugi! Pierwszy raz widzę żółwie na wolności :D
|
Źółw ogrodowy :) |
Gdy już nadszedł czas wyjazdu
poszliśmy na przystanek i po 20 minutach jazdy znaleźliśmy się w podobno bardzo
obleganym przez sławnych ludzi Porto Rotondo. Miasteczko na pewno jest bardzo
urokliwe, ale tylko w sezonie, poza nim nie ma tu czego szukać, wyglądało jak
miasto duchów. Niestety do plaży pozostał jeszcze kawałek, który w sezonie
można pokonać lokalnym autobusem. My postanowiliśmy przejść się po porcie i
pojechać autobusem w drugą stronę, czyli do Porto Istana na południe od Olbii.
|
Porto Rotondo |
|
Porto Rotondo |
|
Porto Rotondo |
|
Porto Rotondo |
|
Mozaika "łańcuch żywnościowy |
|
Wieża kościoła San Lorenzo |
Po drodze zobaczyliśmy, że
przejeżdżamy obok plaży Le Saline – szybka decyzja: to będzie miejsce, gdzie
spędzimy słoneczne popołudnie. Tak jak się obawialiśmy wiało, ale nie na tyle
żeby nie można było się opalać :)
|
Le Saline |
|
Le Saline |
|
Le Saline |
|
Le Saline |
Po kilku godzinach leżenia
przyszedł czas na spacer. Wymyśliłam że możemy pójść plażą do Porto Istana.
Niestety w pewnym momencie doszliśmy do laguny, która była na tyle głęboka, że
nie mogliśmy pójść dalej.
|
Le Saline |
|
Le Saline |
|
Le Saline |
|
Le Saline |
|
Le Saline |
|
Le Saline |
|
Śliczny ptaszek |
|
Ptaszek w akcji :) |
Podczas drogi powrotnej
spotkaliśmy faceta na koniu jeżdżącego po plaży. Na początku myślałam, że mam
jakieś halucynacje od słońca, ale koleś jeździł od lewej do prawej bez siodła
przy samej wodzie.
|
Le Saline |
|
Le Saline |
Na przystanek przyszliśmy chwilę
przed odjazdem autobusu do Porto Istana, który chwilę potem miał wracać do
miasta. Mieliśmy wybór, albo spędzimy tam 10 minut albo 3 godziny… Oczywiście
wybraliśmy tą pierwszą opcję, bo było już dość późno. Plaża w Porto Istana jest
bardzo urokliwa, mieści się przy małej zatoczce. Fani opalania się w cieniu
znajdą tam miejsce pod drzewkiem, jednak trzeba uważać bo w sezonie plaża jest
bardzo zatłoczona.
|
Zejście na plażę |
|
Plaża Porto Istana |
|
Plaża Porto Istana |
Po powrocie, jak zawsze, udaliśmy
się do ulubionej restauracji La Sosta, gdzie tym razem zdecydowaliśmy się na gnocchi
z sosem pomidorowym oraz tortellini z serem. Oba dania były pyszne. Po długich
namowach udało mi się namówić Karol na deser. Zamówiliśmy tiramisu oraz
tajemniczy seadas. O ile tego pierwszego nie trzeba nikomu przedstawiać, o tyle
seadas jest dość ciekawym przeżyciem kulinarnym. Jest to ciastko zapiekane z
serem owczym w środku, podawane na słodko. Niestety oprócz słodkości nie czuje
się tam praktycznie żadnego smaku. Mój ukochany ciężko mordował tą potrawę, a
na koniec powiedział, że po powrocie zamieni się w kostkę sera.
|
Seadas |
Dzień 6 – „ho ho ho merry X-mas”
Najgorsze w majowym wyjeździe na
Sardynie są rzadko kursujące autobusy i pociągi. Znów musieliśmy czekać prawie
do 13:00, aby tym razem pociągiem udać się do Golfo Aranci, od którego dzieliło
nas jedyne 20 km. Jest to znana miejscowość wypoczynkowa i rybacka. W porcie
(podobno) można kupić świeże ryby, ośmiornice i inne smakołyki :)
Nie marnując czasu na głupoty
rano poszliśmy zobaczyć romański kościół San Simplicio, który z rąk papieża
Jana Pawła II otrzymał tytuł bazyliki. Znajduje się ona naprzeciwko dworca w
Olbii i jest to najważniejszy zabytek religijny w tej części Sardynii. Przed
bazyliką jest duży plac oraz taki sam kościół w pomniejszeniu.
|
kościół San Simplicio |
|
kościół San Simplicio |
|
kościół San Simplicio |
|
kościół San Simplicio |
|
miniaturka kościoła |
Po podróży pociągiem do Golfo
Aranci nie byłam w stanie uwierzyć w to wszystko co przeczytałam w przewodniku.
Po wyjściu z pociągu zobaczyliśmy dworzec, działki i wiadukt wysoki na 20 metrów,
przykrywający swoim cieniem wszystko. Jak się okazało dworzec jest oddalony od
centrum, przez co na pierwszy rzut oka nie widać żadnych ludzi i rozrywki a
jedyny klimat jaki można poczuć to klimat portu towarowego. Nie zważając na
pierwsze wrażenie mieliśmy cel do zrealizowania - przylądek Capo Figari, do
którego droga prowadzi w okolicy dworca. Po raz kolejny uratowała nas
nawigacja, bo totalnie nie wiedzieliśmy, gdzie mamy iść. Nie wszystkich ucieszy
fakt, że nie da się tam dojechać samochodem, trzeba go zostawić na parkingu i
iść pieszo bądź jechać rowerem. To właśnie dzięki temu można to miejsce nazwać
oazą przyrodniczą. Po drodze patrząc w stronę morza widzimy zbiorniki hodowli
ryb. Podobno w tych okolicach można zobaczyć delfiny (trzeba popłynąć w rejs
statkiem, który odpływa z głównego portu o 17:00). Na przylądku znajdują się
dwie piękne plaże: Cala Moresca i Cala Greca. Niemiłą niespodzianką jest to, że
piękniejsza z nich (Cala Greca) jest zamknięta z powodu osunięcia terenu. Nie
wiem, czy uda im się to naprawić do rozpoczęcia sezonu. Naprzeciwko Cala
Moresca widzimy wyspę Figarolo, na której mieszkają muflony (chyba, że to
kolejna ściema, tak jak inne zwierzęta :))
|
Dworzec Golfo Aranci |
|
Kościół w Golfo Aranci |
|
Kościół w Golfo Aranci |
|
Dworzec Golfo Aranci |
|
Hodowla ryb |
|
Droga do Capo Figari |
|
Figarolo |
|
Koniec torów |
|
Zatoczka |
|
Cala Greca |
|
Cala Greca |
|
Cala Greca |
|
Cala Moresca |
|
Cala Moresca |
Obok Cala Moresca znajduje się
brama, przez co ma się wrażenie, że już dalej nie można iść. Wręcz przeciwnie,
to dopiero tam zaczyna się piękno natury i tutejsze atrakcje. Idąc kawałek
dalej mamy do wyboru cztery drogi: na zamek (3 km pod górę), na cmentarz
angielski (kilkaset metrów), na bunkry (również kilkaset metrów), do Su Canale
(nie zdążyliśmy tam pójść, więc nie wiemy, co to jest, odległość: 1,65 km). Z
racji mocnego słońca i małej ilości czasu wybraliśmy drogę na cmentarz oraz
bunkry. Pierwszym przystankiem był cmentarz, którego nazwa wywodzi się od idei,
że ciała tam leżące należą do angielskich marynarzy z wraku statku. Tak
naprawdę tylko jeden (największy z nich) należy do angielskiego marynarza,
natomiast cała reszta to groby włoskich żeglarzy, których ciała tam znaleziono.
Obok, pomiędzy dwoma górkami znajduje się kamienista zatoczka.
|
Brama przy Cala Moresca |
|
Capo Figari |
|
Cmentarz angielski |
|
Cmentarz angielski |
|
Zatoczka przy cmentarzu |
|
Zatoczka przy cmentarzu |
|
Zatoczka przy cmentarzu |
Kolejnym celem był bunkier. Można
na niego wejść, dzięki czemu podziwialiśmy okolicę z bardzo dobrego miejsca. W
słoneczny dzień widać oddalony o kilkaset kilometrów kontynent. Całe Capo
Figari to bardzo dobre miejsce na trekking.
|
Droga do bunkra |
|
Capo Figari |
|
Figarolo |
|
Zamek |
Droga powrotna minęła szybko i
przyjemnie, więc poszliśmy jeszcze zobaczyć miasteczko. Wreszcie znaleźliśmy
życie! Wystarczyło pójść w inną stronę, a tam knajpy otwarte, obok portu
rozstawiony park świętego Mikołaja, sklepy z pamiątkami – od razu widać, że to
kurort. I przede wszystkim ludzie od razu zwracali się do nas po angielsku. A
co do parku świętego Mikołaja – na początku nie mogliśmy uwierzyć, że widzimy
coś takiego, ale dowiedzieliśmy się, że jest to muzeum powstałe ze względu na
partnerstwo Golfo Aranci z którymś z fińskich miast. I tak w przeciągu 2
miesięcy odwiedziliśmy 2 placówki św. Mikołaja, przypadek? Nie sądzę…
|
Koty znajdą nas wszędzie :) |
|
To nie żart! |
|
Okolice portu |
|
Okolice portu |
|
Pamiątki |
|
Pamiątki |
|
Promenada |
|
Plaża przy promenadzie |
|
Promenada |
|
Port |
|
:) |
W barze koło portu zjedliśmy lody
i wypiliśmy pyszne sardyńskie piwko. Potem jeszcze był spacer piękną promenadą
i trochę mniej pięknym portem, aby wrócić na dworzec skąd o 17:47 odjeżdżał
nasz pociąg (ostatni tego dnia). Gdybym miała wrócić latem na Sardynię, myślę
że właśnie tam bym wynajęła pokój, aby poczuć włoskie wakacje.
Dzień 7 – „Daleko jeszcze?”.
Z jednej strony szkoda, że to już
ostatni nasz dzień na Sardynii, ale z drugiej cieszymy się, że wylot dopiero o
20:30. Rano standardowo pakowanie, nasze walizki zostawiliśmy w pensjonacie
dzięki uprzejmości właścicielki i pojechaliśmy autobusem na plażę Bados. Tam
złapaliśmy ostatnie promienie słońca i to dosłownie! Wynajęliśmy leżaki,
których początkowa cena była 5 euro za sztukę. Jednak, gdy powiedzieliśmy, że w
takim razie wystarczy nam jeden dostaliśmy drugi gratis :) Wiał wiatr, więc
stwierdziłam, że po co mi olejek do opalania. Nie mogłam bardziej się mylić. Po
tych kilku godzinach miałam całe czerwone ciało (co jest wyczynem u mnie, bo ja
się prawie w ogóle nie opalam) i całą drogę do domu swędziały mnie nogi… Powrót
minął spokojnie, bez problemów, natomiast ja dzięki uprzejmości mojego
ukochanego mogłam przespać drogę z Berlina do Wrocławia (z krótkimi przerwami
na pytanie „daleko jeszcze?”), a on w rytmach niemieckiego metalu gnał do domu...
:)
|
Bados |
|
Bados |
|
Do zobaczenia Sardynio! |
Mam pytanie - w jakim hoteliku się zatrzymaliście i jak to wszystko Wam wyszło cenowo? Mogłabym dostać do Ciebie jakiegos maila albo skontaktować się na fb? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Monika :)
Przepraszam, że tak późno. Spaliśmy w pensjonacie Bed & Breakfast Dessole, jego koszt to 240 euro za cały pobyt, czyli 6 dni. Cenowo wyszło w sumie około 1800 zł za osobę, ale wiadomo ze można taniej, jak się nie wydaje pieniędzy na głupoty. Mój mail to firelli@o2.pl, chętnie odpowiem na wszystkie Twoje pytania :)
OdpowiedzUsuń